- Po kilku miesiącach przerwy postanowiliśmy powrócić do Afryki, dokładnie tam, gdzie pod opieką księdza Dariusza, któremu jesteśmy ogromnie wdzięczni za pomoc, pozostawiliśmy nasze motocykle — do Kamerunu – mówi uczestnik opisywanej już przez nas wcześniej wyprawy do Afryki 33-letni Patryk Łyczyński z Doruchowa. Teraz dotarli do Kapsztadu.
- Przylecieliśmy przez Maroko i od razu zabraliśmy się za naprawy – mówi Patryk, który razem 30-letnim Dawidem Łyczyńskim i 23-letnim Miłoszem Mendlem pokonali właśnie piąty etap wyprawy. - Przygotowaliśmy motocykle z najwyższą precyzją i kolejnego dnia ruszyliśmy w trasę - pełni emocji, ale też ogromnego stresu i nerwów.
475 KM PRZEZ DŻUNGLĘ
Przed nimi było 475 km przez gęstą dżunglę w stronę granicy z Kongo, gdzie problemem okazał się brak stacji paliw. - Na szczęście wcześniej zaopatrzyliśmy się w zapasowe bańki na paliwo, co pozwoliło nam bezpiecznie pokonać ten etap – mówi Patryk. - Pogoda była ekstremalnie gorąca i wilgotna, ale udało się dotrzeć do granicy jeszcze tego samego dnia.
Niestety, tam pojawiły się pierwsze techniczne problemy: akumulator w Hayabusie zaczął się przegrzewać - efekt zakupu tanich zamienników, które nie wytrzymały trudnych warunków. Mimo to formalności przebiegły sprawnie i mogli ruszyć do kolejnego państwa - do Konga.
SPOTKANIE Z NIEMIECKIMI TURYSTAMI
Pierwszy dzień w Kongo to kolejne 500 km do najbliższej stacji benzynowej. Jazda przez gęsty las równikowy, w absolutnej ciszy przerywanej jedynie odgłosami dzikich zwierząt, była czymś niepowtarzalnym.
Choć wszystko szło sprawnie, po przejechaniu około 300 km silnik w Suzuki DRZ400 uległ poważnej awarii - zawory uderzyły o tłok, niszcząc jednostkę napędową.
Szczęście w nieszczęściu, spotkaliśmy niemieckich turystów jadących ciężarówką – mówi Patryk Łyczyński. - Dzięki ich pomocy motocykl trafił do najbliższej wioski. Zorganizowaliśmy tam lokalny transport do Brazzaville - stolicy Konga - gdzie przez tydzień naprawiano motocykl w warunkach, które wydawałyby się niemożliwe: przy pomocy spawarki, prostych narzędzi i ogromnej determinacji. Silnik, mimo wszystko, został uruchomiony. Ze względu na ryzyko dalszych uszkodzeń postanowiliśmy jednak przewozić DRZ400 transportem.
PRZYGODY W KINSHASIE
Dzięki pomocy lokalnych klubów motocyklowych z Konga i Demokratycznej Republiki Konga udało im się dotrzeć do Kinshasy. Motocykliści zapewnili im bezpieczeństwo i pomoc logistyczną w stolicy, w której trwa wojna z Ruandą.
NAJPIERW POWÓDŹ
- W Kinshasie zaskoczyła nas powódź - woda zalewała ulice, a my, przy pomocy miejscowych, musieliśmy przenosić motocykle przez barierki autostradowe, aby wydostać się z miasta – relacjonuje nasz bohater. - Wiemy, że mieliśmy ogromne szczęście — w wyniku powodzi zginęło tam wiele osób.
UZNANI ZA SZPIEGÓW
Przygody czekały nich również na granicy z Angolą. - Po stronie Demokratycznej Republiki Konga zostaliśmy uznani za szpiegów - wszystko przez kamery zamontowane na kaskach – wyznaje Patryk. - Grożono nam aresztem, a sytuacja była na tyle napięta, że niewiele brakowało do strzelaniny i rękoczynów. Zostaliśmy zaprowadzeni do komendanta, gdzie wypomniano nam, że nasi politycy wspierają Rwandę w konflikcie, a nie Demokratyczną Republikę Konga. Po pokazaniu nagrań z podróży i szczerych przeprosinach sytuacja została zażegnana.
MOGLI LICZYĆ NA WSPARCIE
Podczas organizacji transportu jednego z motocykli do granicy Angoli doszło do kolejnego zamieszania: umówiliśmy się na 400 euro, ale zażądano od nas aż 1000 euro. Dzięki natychmiastowej reakcji zaprzyjaźnionych motocyklistów z Angoli, sprawa została rozwiązana w kilka minut – mówi Patryk.
Popularność ich wyprawy w Afryce rosła. - Ludzie chcieli się z nami spotkać, zrobić zdjęcia i pomóc w dotarciu do celu – przyznaje doruchowianin. Dzięki wsparciu lokalnych społeczności dotarli do granicy z Namibią.
PRAWDZIWA AFRYKA I DROGA DO KAPSZTADU
W Namibii spotkali kolejnych wspaniałych ludzi, którzy pomogli im w organizacji dalszej trasy. Tutaj zaczęła się ta Afryka, jaką sobie wymarzyliśmy - bezkresne sawanny, dzikie zwierzęta i zapierające dech w piersiach widoki – zachwyca się Patryk. - W Windhoek czekała na nas rodzina, aby razem z nami świętować zbliżający się finał naszej podróży. Następnego dnia miejscowi motocykliści zorganizowali uroczysty korowód, wyprowadzając nas z miasta na dalszą trasę.
Droga do Kapsztadu była jak nagroda — idealne warunki, szybkie tempo. W ciągu trzech dni pokonali aż 2300 kilometrów. Gdy dotarli do Kapsztadu, w ich oczach pojawiły się łzy wzruszenia. Było to spełnienie wielkiego marzenia, okupione ogromnym wysiłkiem i niezliczonymi przygodami.
- Spotkaliśmy się tam z lokalnymi motocyklistami, którzy od dawna śledzili naszą podróż i dopingowali naszemu sukcesowi - tym bardziej, że jechaliśmy nietypowymi motocyklami: Suzuki Hayabusą i Suzuki DRZ400 – mówi Patryk Łyczyński z Doruchowa.
PODZIĘKOWANIA
Dziękujemy wszystkim, którzy na naszej drodze okazali nam wsparcie, życzliwość i pomoc! To właśnie dzięki Wam ta przygoda stała się możliwa.
Motocykle pozostawiliśmy u dziadka w Johannesburgu a na dalsze etapy wyprawy wrócimy w przyszłym roku.
Patryk Łyczyński, Dawid Łyczyński, Miłosz Mendel
TAK TO WIDZĘ
Kiedy po raz pierwszy, w czerwcu 2023 roku poznaliśmy tę niesamowitą historię i opisaliśmy pierwszy etap szalonej wyprawy do Afryki, w którą wybrali się Patryk, Dawid i Miłosz, z niedowierzaniem kręciliśmy głowami. Tymczasem oni mówili, że po prostu chcieli zrobić coś szalonego. I dopięli swego. - Dziś już wiem, że jak ktoś chce, to może wszystko - mówił wtedy Patryk. Szacun chłopaki.
Jerzy Bińczak
Materiał ukazał się w aktualnym wydaniu Twojego Pulsu Tygodnia
PISALIŚMY O TYM: https://pulstygodnia.pl/pl/377_polecamy/33935_z-doruchowa-na-motocyklach-pojechali-do-dalekiej-afryki.html
TU ICH ZNAJDZIESZ: https://www.facebook.com/profile.php?id=61552405940812
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz