Zamknij

Z Doruchowa na motocyklach pojechali do dalekiej Afryki

09:34, 15.06.2023 . Aktualizacja: 14:39, 15.06.2023
Skomentuj

Mówią, że chcieli zrobić coś szalonego. Wybrali się więc na motocyklach do Afryki. Tam w wielu sytuacjach pomógł im... Robert Lewandowski. - Dziś już wiem, że jak ktoś chce, to może wszystko - mówi Patryk Łyczyński z Doruchowa. 

[FOTORELACJA]1182[/FOTORELACJA]

Mieszkający w Doruchowie 31-letni Patryk Łyczyński odwiedził już 81 krajów. Jego kuzyn, 28-letni Dawid Łyczyński - 30. Razem z 21-letnim Miłoszem Mendlem  z Byczyny, który podobnie jak Dawid przekroczył już granicę 30 państw wybrali się motocyklami do Afryki. Na co dzień pracują za granicą, ale prędzej czy później - jak zapewniają - wrócą do kraju.

KILIMANDŻARO? BANALNE

Tak naprawdę decyzja, że jadą do Afryki zapadła niespełna miesiąc przed wyprawą. Owszem, nosiło ich już wcześniej, plany były różne, ale… Zaczęło się od tego, że któregoś dnia Patryk zadzwonił do Dawida z pomysłem, aby wybrali się na… Kilimandżaro. - Pomyślałem, Kilimandżaro to takie banalne, wielu tam może wejść - wspomina Dawid. - Ale do Afryki gdybyśmy tak na motocyklach pojechali…

Mówią, że chcieli zrobić coś szalonego. - Dużo podróżujemy po świecie - przyznaje Patryk, który w sumie był już w 81 krajach. Dawid - podobnie jak ich kolega, 21-letni Miłosz - w 30.

Patryk dziesięć lat temu przez 3 lata mieszkał w RPA, gdzie 40 lat temu wyemigrował z Doruchowa ich (Patryk i Dawid są kuzynami) dziadek. - Chcemy go odwiedzić, to jeden z celów naszej wyprawy - mówi 31-latek. 

Już na początku założyli, że będzie to wyprawa dwuetapowa, a że znali mieszkającą w Gambii Polkę, planowali, że właśnie u niej zostawią swoje maszyny i na czas deszczów wrócą na kilka miesięcy do kraju.

W ŻYCIU TRZEBA SIĘ BAĆ

Baliście się? - pytamy. - W życiu trzeba się bać - mówi pochodzący z Byczyny 21-letni Miłosz. - Bez strachu nie ma zabawy. Każde nowe państwo to nowe wyzwanie.

- Tak naprawdę człowiek nigdy nie jest w stanie przygotować się na taką podróż - dodaje Patryk. - To była szybka decyzja, zrobiliśmy przegląd motocykli, wszystko co się dało wymieniliśmy na nowe. Odebraliśmy je od mechanika dzień przed wyjazdem. Wzięliśmy to, co potrzebne, wiadomo - narzędzia, klucz, jakby trzeba było odkręcić koło, żeby w razie awarii poradzić sobie samemu.

Z Doruchowa wyruszyli 19 maja do Holandii, we Francji wsiedli na prom, płynęli nim dwa dni. Na motocyklach (Patryk z Miłoszem na suzuki hayabusa, Dawid na supermoto) przez góry Atlas dotarli do Maroko. Sahara Zachodnia, Mauretania, Senegal… Na kołach zrobili w sumie 5 tys. km. Każdy dzień, każdy kilometr był wyzwaniem. - W Maroku zaczął się problem z motocyklem Dawida, z napinaczem rozrządu. Dostał mocno po tych górach - wspomina Patryk. W Mauretanii zaczęły się problemy z motocyklem Patryka. Cóż, nie wszystko da się przewidzieć, sprawdzić.

PRZEPUSTKĄ LEWANDOWSKI

Okazało się, że niebagatelne znaczenie miał w wielu przypadkach polski paszport. - Jak widzieli polski paszport, to słyszeliśmy ,,dzień dobry’’, ,,cześć’’ - wspomina Patryk. - I wszyscy tam znali Roberta Lewandowskiego, wielu naszego papieża, Wałęsę. (…) A na promie zdarzyło się i tak, że Marokańczycy o Jaruzelskiego pytali. 

- Lewandowski to był numer jeden - potwierdza Dawid. - Kiedy kontrolowali nas na drodze, jak powiedzieliśmy, że jesteśmy z Polski, to oni, że Lewandowski, FC Barcelona, cieszyli się i kazali nam jechać dalej.

WIATR GRZAŁ, A NIE CHŁODZIŁ

Co zrobiło na nich największe wrażenie? Dawid mówi, że przepaść między tym, jak wygląda Europa,  a jak Afryka. - Najbardziej chwytały za serce te biedne dzieci, które gdzieś tam, jak nas widziały, prosiły, żeby im dać coś do zjedzenia - wyznaje. I to, że mimo zamkniętych granic udało im się przejechać bez żadnych łapówek. - Sam nie wiem, dlaczego. Nasz dziadek też było zaskoczony, że tak nam się udało.

Nie zawsze mogli też znaleźć gniazdko z prądem, ale tu zabezpieczyli się w ten sposób, że kupili mały panel słoneczny, żeby za jego pomocą ładować telefony.          - To nam pomogło. Byliśmy w szoku, bo to dawało radę. A słońca nie brakowało - śmieje się Dawid.

Zaskoczyła ich też pogoda. - Bo jednak jazda w 55 stopniach to już nie jest to samo - mówi Miłosz. - (…) Wbrew pozorom lepiej, jak byliśmy ubrani, mieliśmy te kaski, bo jak je zdjęliśmy to było nam jeszcze gorzej. W Europie, jak wieje wiatr, to wieje chłodem, a tam ten wiatr był ciepły, tak jakby przyłożyć suszarkę.

Najgorzej było w Mauretanii i w Senegalu. - Były omdlenia, w pewnym momencie rzuciłem kask, chciałem wracać - wspomina Patryk. - Położyliśmy się pod drzewem i 4 godziny czekaliśmy, aż zajdzie słońce. Było 55 stopni, rozebraliśmy się do zera, tubylcy przynosili nam wodę.

- I jeszcze te kłopoty z motocyklem - wspomina Dawid. - Żeby wyrobić się czasowo musieliśmy jechać w nocy, co nam wszyscy odradzali, bo nocą jest tam bardzo niebezpiecznie. Nie dość, że inni kierowcy jadą bez świateł, to na drodze można spotkać krowy, kozy, nieoświetlone zaprzęgi konne.

JAJECZNICA I TADŻIN

Co jedli? Zazwyczaj jak bukowali sobie hotel to śniadanie mieli w hotelu. Jajecznica, pomidor, ogórek. Ale już w drodze to np. przez 500 km nie było kompletnie nic oprócz dystrybutora i wtedy musieli szukać jedzenia u lokalnej ludności. - I to już było ryzyko, że możemy się zatruć, bo nasze organizmy nie są przyzwyczajone do bakterii, które tam występują - mówi Patryk.

W pamięci utkwił im jednak przygotowywany w specjalnym glinianym garnku tadżin.

- Dało się jakoś zjeść - nieprzekonująco wyznaje Patryk. - To była chyba koza z kaszą i warzywami, wszystko zmieszane i gotowane. Smak nie był taki zły, ale zapach straszny. Nie szło tego przełknąć, jeszcze te muchy obok latały.

- Ten tadżin to jest taki ich specjał. A może to była baranina? - zastanawia się Dawid. - Polska kuchnia jest jednak o wiele lepsza - dodaje zdecydowanie. - Z tym jedzeniem podczas jazdy nie było aż tak źle, ale po powrocie odczuliśmy te zmiany. Miałem gorączkę, dur brzuszny, chłopacy podobnie.  Ale dzisiaj już jest dobrze.

NERWY I GUZIEC NA DRODZE

- Były łzy, nerwy, wkurzanie się jeden na drugiego, na motory, ale te momenty jak jedziemy i nagle guziec przebiega nam przez drogę, to wszystko się odpłacało     i wiedzieliśmy, że było warto - przekonuje Miłosz.

- Te 3 sekundy w 10-godzinnej trasie wynagradzały wszystko - przyznaje Patryk. - Jedziemy, patrzymy w lewo, leży w rzece krokodyl. To było niesamowite.

Miłosz nie ukrywa, że Afryka od dzieciństwa kojarzyła mu się z bajką Timon i Pumba. - I bardzo chciałem zobaczyć tego guźdźca. I zobaczyłem, jak on ucieka przed tymi motorami, a jeden stanął i patrzył się w naszą stronę. Tego nigdy nie zapomnę. To było takie łał.  

MOŻESZ WSZYSTKO

- Jak już dojechaliśmy, zaparkowaliśmy pod palmą - wspomina Patryk. - Pomyślałem wtedy, kurcze, pod jakim drzewem ten motor z Doruchowa stoi. (…) Dziś już wiem, że jak ktoś chce, to może wszystko.

Motory zostawili u znajomej Polki w Gambii. Musieli przerwać swoją eskapadę, bo zaczynał się tam czas deszczowy. - Tam w Afryce wyraźnie zauważa się te zmiany klimatyczne, gdzie są te ekstremalne temperatury - mówi Patryk. - Nawet ci tubylcy, to nieprawda, że oni są do tego przyzwyczajeni.

Wrócą tam za kilka miesięcy. Chcą dojechać do Kapsztadu a stamtąd do Johannesburga, do dziadka.

Dlaczego Kapsztad? - Bo tam jest Przylądek Dobrej Nadziei - wyznaje Patryk. Czyli jedziecie po nadzieję? - dopytujemy. - Może? Coś w tym stylu. Nadzieję, że będzie lepiej - pada odpowiedź.

- Ta podróż nauczyła nas współpracy, że jeden musi polegać na drugim - mówi Dawid.

- W takich podróżach można poznać samego siebie - przekonuje Miłosz. - W Europie nie żyjemy w ekstremalnych warunkach, a na takiej wyprawie do Afryki samego siebie poznajesz. (…) Tak naprawdę można odkryć siebie na nowo.

WIEMY, ŻE DAMY RADĘ

- Tam mogliśmy się sprawdzić, czy sobie na pewno poradzimy w świecie - dodaje Patryk. - Tu w Europie mamy bardzo łatwo i ludzie tego nie doceniają. Musimy tylko pracować, nie musimy walczyć o przetrwanie, o jedzenie, o wodę… Mamy to od zawsze, a narzekamy na rzeczy, które są błahostkami. A jadąc tam nagle tego brakuje. Nie ma tego MacDonalda, nie ma wygodnego łóżka.

Dzięki temu jesteście silniejsi? - pytamy. - Oczywiście. Cwansi jesteśmy - odpowiada Patryk. - Przekonaliśmy się, że damy radę. A czasami jest takie myślenie: a boimy się zjechać już do tej Polski na stałe, bo sobie nie poradzimy. No kurcze, jak poradziliśmy sobie w Senegalu, Mauretanii… a boimy się przyjechać tutaj, gdzie mamy swój język, gdzie jest rodzina? 

Chcecie przekonać, że naprawdę nie ma rzeczy niemożliwych, wystarczy tylko chcieć? - pytamy.

- Tak, my nie czujemy się gorsi od innych nacji - dowodzi Patryk. To jest ta różnica, bo pokoleniu naszych rodziców i dziadków wpajano, że jest gorsze od Niemców, Anglików, że Holender jest lepszy. Nie, my jesteśmy tacy sami. (…) Dlaczego inni mogą tam jechać, a my nie? My też możemy. A tu polski paszport jeszcze nam ułatwiał podróż. Przekonaliśmy się, że można być dumnym z bycia Polakiem. Nie tylko z Lewandowskiego.

Czyli to nieprawda, że jesteście kolejnym straconym pokoleniem?

- Nieprawda - odpowiada Patryk.

- Między nami jest 10 lat różnicy i ja często od niego się uczę, że powinniśmy się uczyć od młodszych pokoleń, dlatego że oni nie znają tych gorszych czasów, nie są niewolnikami tamtej przeszłości, stąd mają w sobie więcej odwagi - mówi wskazując na Miłosza Patryk. - To jest ogromny atut ludzi młodych. Oni nie myślą: a nie warto, bo może być niebezpiecznie. Czemu niebezpiecznie?

- Tę wyprawę chcemy zadedykować mojemu tacie a wujkowi Patryka - Jackowi, który zmarł kilka miesięcy temu - mówi Dawid. - Tata zawsze nas wspierał w tych podróżach.

Jerzy Bińczak

Materiał ukazał się w aktualnym wydaniu Twojego Pulsu Tygodnia

[WIDEO]281[/WIDEO]

 

(.)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%