Zamknij

Ostrzeszowianka na własne oczy widziała erupcję wulkanu na Islandii

16:18, 03.04.2021 . Aktualizacja: 21:50, 27.10.2022
Skomentuj
reo

Marta Czwordon na własne oczy widziała erupcję wulkanu na Islandii. Pasją podróżowania zarazili ją rodzice. - Dawno temu sporządziłam swoją listę marzeń oraz miejsc, do których chciałabym pojechać, którą zresztą wciąż uzupełniam - przyznaje. Kolejne Święta Wielkanocne spędzi na Islandii. - Bitwa na jajka przy świątecznym śniadaniu jest dla mnie obowiązkowa, a w białą kiełbasę i twaróg, ogólnie niedostępne w islandzkich marketach, mogę zaopatrzyć się w polskim sklepie - wyznaje. 

Pani Marta ukończyła Liceum Ogólnokształcące w Ostrzeszowie a następnie Uniwersytet Ekonomiczny we Wrocławiu. - Studia były dla mnie czasem intensywnego podróżowania. Jak mówi, ze studenckim budżetem nie były to dalekie podróże, za to zawsze pełne przygód. Jej największym podróżniczym osiągnięciem w tamtych latach był wyjazd na 100% zaćmienie słońca na Svalbardzie. - Chociaż było to najdroższe miejsce, w jakim kiedykolwiek byłam, dzięki pomocy mieszkającego tam znajomego z Ostrzeszowa ten wyjazd również udało mi się zorganizować ,,po kosztach" - przyznaje. - Dwukrotnie wyjechałam na program Work & Travel do USA i to był dla mnie prawdziwy sprawdzian z podróży.

NA GŁĘBOKĄ WODĘ

Kiedy skończyła studia, niemal natychmiast wyruszyła w kolejną podróż. - Przed 9 rano obroniłam pracę magisterską we Wrocławiu, a 12 godzin później w Warszawie siedziałam w samolocie, którym poleciałam na Islandię - wyznaje. - Nie znałam tam nikogo, a celem mojego wyjazdu było wprowadzenie się do obcej rodziny na prawie trzy miesiące i zajmowanie się ich dzieckiem. To rzucanie się na głęboką wodę nauczyło mnie jak radzić sobie ze stresem w podróży. Uważam, że kwestia strachu, która hamuje niektórych przed

spełnianiem marzeń, jest idealnie ujęta w cytacie Shelogh Brown: ,,Odwaga nie polega na nieodczuwaniu strachu, ale na umiejętności działania mimo niego''.

MOTYWOWALI SŁODYCZAMI

Kto zaraził ją pasją podróżowania? Okazuje się, że rodzice, którzy od dziecka zabierali panią Martę i jej siostrę na wakacje. - Podróżowaliśmy wspólnie po Europie i Polsce. Wtedy nie myślałam o

tym, że kiedyś sama będę podróżować po różnych zakątkach świata. I co ciekawe, nigdy nie byłam szczególnie odważnym dzieckiem, a żebym chodziła po górach rodzice musieli motywować mnie nagrodami w postaci słodyczy - wspomina. - Jednak obserwowanie rodziców planujących wakacje stworzyło we mnie przekonanie, że podróżowanie nie jest niczym trudnym, za to dającym wiele

satysfakcji. Marzenia o dalekich podróżach rozbudziły we mnie też książki Kingi Choszcz, Martyny Wojciechowskiej i Marka Kamińskiego. Bardzo ważne było dla mnie to, że kiedy zaczęłam podróżować już bez rodziców, oni zawsze mnie w tym wspierali. Pomimo, że niekiedy moje podróże były, szczególnie dla mamy, trochę stresujące.

MIAŁA BYĆ 3 MIESIĄCE

Blisko 5 lat temu pani Marta przyleciała w ramach wymiany kulturowej  jako Au Pair na Islandię. - Planowo miałam zostać tu 3 miesiące, ale mój obecny narzeczony Michał, którego poznałam na Islandii, namówił mnie na zmianę planów - nie ukrywa. - Od początku związana jestem tutaj z islandzko-amerykańską rodziną, która prowadzi dwie restauracje i hostel, więc pracy było co niemiara.

Ta sytuacja zmieniła się rok temu, kiedy z powodu pandemii tysiące osób (głównie obcokrajowców) straciło pracę w branży turystycznej, a w niektórych regionach bezrobocie wynosiło nawet 28%. - Podróżować poza Islandię nie jest teraz łatwo, a tutaj pogoda nie zawsze do tego zachęca, co skłoniło mnie do poszukiwania nowego hobby - wyznaje. - Obecnie, kiedy za oknem szaleje sztorm, siedzę w domu i plotę makramy, robię na drutach lub szydełkuję, w oczekiwaniu na turystów, którzy zapewne znowu pojawią się latem.

LISTA MARZEŃ

Na ile spełniły się już Pani marzenia? - pytamy. - Chyba coś przeczuwałam, bo kilka moich największych podróżniczych marzeń, jak trekking w Himalajach i wyjazd do Nowej Zelandii, spełniłam w 2019 roku - mówi pani Marta. - Dzięki temu łatwiej pogodzić mi się z tym, że od prawie półtora roku nie byłam nigdzie poza Islandią i Polską. Dawno temu sporządziłam swoją listę marzeń oraz miejsc, do których chciałabym pojechać, którą zresztą wciąż uzupełniam. Ona jest dla mnie świetnym drogowskazem i sprawia mi to wielką satysfakcję, kiedy mogę coś na niej skreślić, ale też akceptuję, kiedy niektóre punkty usuwam z niej, bo z biegiem lat marzenia również mogą się zmieniać.

NIESAMOWITE DOŚWIADCZENIE

Na wybuch wulkanu pani Marta czekała długie 4 lata. - Na Islandii każdego roku mówią w mediach, że wzrasta aktywność jakiegoś wulkanu. Za pierwszym razem słysząc takie informacje byłam bardzo podekscytowana, jednak już kolejnego roku wiedziałam, że wzmożona aktywność

wcale nie musi oznaczać zbliżającej się erupcji - tłumaczy. W tym roku było inaczej, od początku marca zanotowano na półwyspie Reykjanes ponad 50 tys. wstrząsów. - Ja mocniej poczułam je tylko raz, czego zazdrościć mi mogą ludzie mieszkający bliżej, których domy trzęsły się nieustannie - relacjonuje. - Jednak i wtedy prawdopodobieństwo erupcji nie było stuprocentowe. Raz pojawiły się informacje, że do wybuchu może dojść ,,w ciągu kilku godzin", wtedy cały dzień obserwowałam kamery internetowe z możliwego miejsca erupcji, ale do niczego nie doszło.

Emocje powoli opadały, aż do piątkowego wieczoru, kiedy na niebie w najbardziej aktywnej sejsmicznie okolicy pojawiła się wielka czerwona łuna. Na miejsce natychmiast poleciały helikoptery, a w sieci pojawiły się niesamowite ujęcia lawy. - Następnego dnia pojechałam sprawdzić, czy możliwe jest dojście do miejsca erupcji - mówi Marta Czwordon. - Wtedy jedyną opcją było przejście 20 km po niezbyt stabilnym gruncie, w deszczu i silnym wietrze. Nie planowałam tego dnia wielkiej aktywności, ale nie mogłam się oprzeć chęci zobaczenia erupcji wulkanu na żywo. To była świetna decyzja, bo wtedy nie było jeszcze zdjęć wulkanu w internecie, więc nawet nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Wspominam to jako najbardziej niesamowite doświadczenie w moim życiu. Ciężko je opisać słowami, bo składają się na nie zapachy przypominające grilla, ale i te mniej przyjemne i bardzo niebezpieczne dla zdrowia, dźwięki lawy, z jednej strony świeżej pluskającej w kraterze, z drugiej zastygłej, kruszącej się pod wpływem napierających na nią potoków lawowych. No i ten zmieniający się z każdą sekundą krajobraz...

ŚWIĘTA JAK W POLSCE 

To będą jej czwarte Święta Wielkanocne na Islandii. Prawie takie jak w Polsce. - Nigdy nie odpuszczam kultywowania polskich tradycji - przekonuje. - Bitwa na jajka przy świątecznym śniadaniu jest dla mnie obowiązkowa, a w białą kiełbasę i twaróg, ogólnie niedostępne w islandzkich marketach, mogę zaopatrzyć się w polskim sklepie. Z tego co zaobserwowałam,

Islandczycy nie mają wielu wielkanocnych tradycji, ale ważne są dla nich w tym czasie spotkania z rodziną. Bardzo popularne są czekoladowe jajka wypełnione słodyczami, największe mają ponad kilogram.

CZAS POKAŻE

Pani Marta nie wyklucza, że prędzej czy później wróci jednak do Polski. - Szczególnie w ostatnim czasie, kiedy podróże zostały ograniczone a ja pracuję mniej, odczuwam, że to nie jest klimat dla każdego - przyznaje. - Pomimo iż była to wyjątkowo łagodna, w mojej okolicy prawie bezśnieżna zima,  niewiele można zrobić, gdy jest jasno tylko 4-5 godzin. Najgorszy jest wiatr, przez który nawet słoneczny letni dzień może być nieprzyjemny. Obecnie jest to jednak bardzo bezpieczne, spokojne miejsce, a pandemia nauczyła mnie, że nie ma sensu planować niczego z dużym wyprzedzeniem. Zamierzam teraz skupić się na dalszej eksploracji wyspy, bo nie zwiedzonych punktów na mapie jeszcze trochę mam, a co będzie dalej - czas pokaże. JUR

Materiał ukazał się w świątecznym wydaniu Pulsu Tygodnia

(.)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%